Początek - narodziny i dzieciństwo

Początek - narodziny i dzieciństwo.
Urodziłem się zimą 1983 r w tak zwanym Komunizmie. Poród odbył się w Oświęcimskim szpitalu. Z przyczyn, o których wolę nie pisać, byście nie uznali, że strasznie się użalam, doszło do przyduszenia płodu, którego wynikiem było porażenie mózgowe. W wyniku tego błędu powstał niedowład prawych kończyn, górnej i dolnej. Pamiętam bardzo wiele z mojego dzieciństwa. Może przez to, że było one troszeczkę odmienne, a niżeli w przypadku pełnosprawnych rówieśników. Jestem przekonany, że odpowiedzialny za ten fakt jest okres rehabilitacji, w którą moja mama była bardzo mocno zaangażowana. Bardzo jej za to dziękuję. Niedowład moich kończyn obrazował się ich przykurczem i częściowym paraliżem, zakres ich ruchów był znacznie ograniczony, i przykurcz ?spastyka? był znaczy. Proces fizjoterapii domowej opierał się o ciągłą pracę manualną mojej mamy nad kończynami. Były one rozciągane co sesja o stopień bardziej. Teraz mógłbym to porównać do treningu, w którym każda następna sesja opiera się o wyższy stopień obciążenia treningowego. Tak na marginesie, takie działanie wpływa na ciągły rozwój możliwości zawodnika. Przechodząc do fizjoterapii, za każdym razem , mama starała się bardziej wyprostować kończynę, lub zwiększała zakres jej ruchu by zbliżyć go do jego prawidłowego zakresu. Czemu to pamiętam? Każde z tych ćwiczeń było poprzedzone np. rozgrzaniem kończyny. Jak było to robione? Kończyna przed rozpoczęciem ćwiczeń była pokrywana ciepłą parafiną, nie płynną, lecz lekko stężałą i nadal plastyczną. Umieszczana była w formie do ciasta (keksówce) i owinięta była jakimś materiałem. Gdy kończyna się rozgrzała, mama zaczynała ćwiczenia. Te metody były w tamtym czasie zalecane przez lekarza. Nie było to tak straszne jak się wydaję. Pamiętam również, że sadzano mnie w pralce ?Frania? w ciepłej wodzie i włączano pralkę, wirująca woda , nie tylko ogrzewała moją nogę, lecz jej wirowanie pobudzało pracę układu neurologicznego. Wirowanie również wymuszało napięcie mięśniowe. To są dwie takie ciekawostki , które zapamiętałem. Ciekawe czemu? Powiem wam , że ciężka praca mojej mamy przyniosła dobre efekty. Z relacji mojej mamy, mój niedowład praktycznie się cofnął! Wydaje się to wspaniałym faktem tej opowieści. I takim też jest. Lecz pewne zdążenie, spowodowało regres całej fizjoterapii. Z godnie z zaleceniem lekarza dziecięcego , moja mama regularnie, w odpowiednim czasie wykonywała plan szczepień. Regres, a wręcz przywrócenie do stanu początkowego nastąpiło po zastosowaniu szczepionki na polio. Nie wiem jaki lekarz może dopuścić do szczepienia dziecko, z tak poważnym uszkodzeniem układu neurologicznego, którym jest porażenie mózgowe. Znam jednego lekarza, co gorsza, który pracował w naszym rejonie kilka lat wcześniej, który nie zawahał by się takiej praktyki. Lekarz ten nazywał się Josef Mengele, i praktykował w lokalnym obozie koncentracyjnym Auschwitz ? Birkenau. Znał bym pewnie dwa nazwiska lekarzy, lecz po zaistniałej sytuacji, moja mama zmieniła pediatrę. Następcą Pani dr. Mengele (przepraszam, po prostu nie pamiętam jej nazwiska) była wspaniała , racjonalna lekarka. Przez pewne uchybiania, których się dopuściłem w swoim życiu, spotkałem się z moją wieloletnią doktor Pediatrą jako pacjent dorosły. Przezabawna sytuacja, o której napiszę w innym rozdziale.
Następną formą rehabilitacji stał się rower. Początkowo był on formą rehabilitacji, bardzo trafną, gdyż przyglądając się moim kończynom, moja noga wygląda dużo lepiej niż ręka. Obecnie rower w moim życiu stał się formom pracy, głównym źródłem utrzymania. Stał się on również lekarstwem na choroby psycho-fizyczne. Stał się on również nałogiem, gdyż bez niego nie mogę już żyć. Stał się on nową drogą do kalectwa, w nowej formie, wynikającego z przeciążenia organizmu obciążeniami treningowymi. Rower dał mi bardzo wiele, nie tylko sprawności, słodyczy w życiu lecz również , smutku i cierpienia. Wspomnę jeszcze tą kwestie w dalszej części mojej historii. Przygoda z rowerem zaczęła się od pomarańczowego rowerka z aluminiowymi błotnikami na kołach 16?. Przerażające jest to że miałem w tedy ok 2,5- 3 lat i pamiętam go doskonale. Pamiętam jeszcze, że gdy pierwszy raz na nim usiadłem miał on dokręcone kółka boczne. Ze względu na fakt że mieszkaliśmy na małym osiedlu przy ul. Fika,mogłem być na zewnątrz bez rodziców. Mieszkańcy byli tam bardzo zżyci, wszyscy się znali i sobie ufali, dzieci po podwórku biegały niemalże same. Tak też było w moim przypadku, mama posadziła mnie na rowerek , ten pomarańczowy, popchnęła mnie, ja zacząłem jechać, przyjrzała się tylko czy względnie sobie radze , i wróciła do swoich domowych czynności. Pozostawiony pod opieką ?kto był na zewnątrz ten pilnował wszystkich? kręciłem kółka wokół piaskownicy. W pewnym momencie podszedł do mnie wtedy Pan Maciek Motyka, obecnie świętej pamięci Maciek , i powiedział ? Jarek nie wygłupiaj się , z kółkami bocznymi?? Zabrał mi rowerek i poszedł do piwnicy, ja zostałem w piaskownicy J. Wrócił po chwili z rowerkiem , lecz bez kółek bocznych. Posadził mnie, kilka razy ze mną podbiegł, i od tej pory jeździłem na dwóch kółkach. Można by się pokusić o stwierdzenie, że na czterech kółkach nigdy nie jeździłem. Bardzo Maćkowi dziękuję za to, i wiele innych rzeczy, które dla mnie i wielu na tym osiedlu zrobił. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z rowerem.
Jest to strona dietetyka, więc muszę wspomnieć o kwestii żywieniowej. Moja mama bardzo dobrze gotowała. Wielu z was powie, że jego mama jest najlepszą kucharką, jasne, gdyż smaki dzieciństwa pozostają z nami przez całe życie. Lecz ja muszę zaznaczyć, że w młodości, moja mama pracowała w kuchni przemysłowej, bodajże był to bar mleczny. Więc była wyuczona kunsztu kulinarnego. Śniadań i kolacji nie pamięta, były to przeważnie jakieś kanapki. Wiem jednak że znajdowały się na nich warzywa, pomidor, sałata, ogórek, a nawet cebula w plastrach. Bywały na nich sery i wędliny również, lecz nie przedstawię dokładnej receptury. Oczywiście jako dietetyk, chylę głowę przed mamą za warzywa. Obiady , były zupy, na kaszy, na makaronach, ryżu nie kojarzę, ale wiem że było też lane ciasto. Smak zupy na lanym cieście , z dużymi kluskami , przeważnie zupy pomidorowe, to smak za którym prawdziwie tęsknie. Oprócz zup, były też inne dania, wiem że w każdy z nich była sałatka, przeważnie surówka, która dominowała na talerzu. Wiem że warzywa były liderem na talerzu, czemu my dietetycy musimy tak mocno naciskać na to by taki talerz wrócił do standardów na naszym stole? Na talerzu przeważnie znajdowały się ziemniaki, niestety omaszczone tłuszczem z patelni. Obecnie nie zalecam takiej praktyki, lepszym rozwiązaniem jest dodać masła do ziemniaków po ugotowaniu lub śmietany i ich ubicie na purée. Tłuszcze poddane obróbce termicznej ulegają utlenieniu i w wyniku różnych reakcji chemicznych zachodzą w nich niekorzystne dla zdrowia przemiany. Oczywiście, nie wszystkie tłuszcze, lecz lepiej nie korzystać z tłuszczy na których się smażyło jakieś produkty. Pojawiały się również kaszę, często podawane z różnego rodzaju gulaszami. Pamiętam jak by to było wczoraj, jak mama zawijała garnek z kaszą kocem, bądź kołdrą i pozostawiała wykonując dalsze czynności w kuchni. Myślałem w tedy, że chodziło o to by kasza nie wystygła do obiadu, możliwe że był to jeden z celów tego działania. Obecnie wiem, że kasza była krócej gotowana, a zawinięta w izolujący materiał dochodziła do miękkości w utrzymanej po gotowaniu temperaturze i wilgoci. Jakie to mądre i ekonomiczne. Dziś przy obecnych cenach energii, ta praktyka przyniesie wiele oszczędności. Czasy komuny i okresu postkomunistyczne nie obfitowały w duże urozmaicenie na półkach sklepowych. Nie pamiętam słodyczy w domu, jedyną przekąską, która zakorzeniła się w mojej głowie, była kromka chleba posypana cukrem i pomoczona wodą. To był prekursor batona. Było to dobre. Była też wersja kromki chleba z gęstą śmietaną posypaną cukrem. ?Słodycze? te były naprawdę pyszne. Oprócz słodyczy, zawsze były jakieś owoce, nawet zimą były cytrusy. Nie pamiętam skąd , ale pamiętam, że były. Moja mama piekła również przepyszne ciasta, które w weekend widniały na naszym stole. Drożdżowe z owocami, babki i ciasta biszkoptowe. Do dziś piecze przepyszne ciasta. Niestety nie sięgam po nie za często. Dostęp do owoców w okresie wiosenno - jesiennym był nieograniczony. Po pierwsze w sąsiedztwie naszego osiedla, znajdowały się ?ogrody? na których hodowano warzywa i owoce. Rosły tam wiśnie, czereśnie, jabłka gruszki, truskawki maliny , kalafiory, brokuły kapusty i sałaty. Wszystko co niezbędne do szczęścia. Nawet ulica, na której znajdowała się przychodnia zdrowia, nazywała się Ogrodowa. Dziś już się tak nie nazywa? Pamiętam, że w okolicy ogrodzenia tego raju witaminowego rosły śliwki mirabelki. Przesłodkie soczyste żółte kuleczki, których obecnie nigdzie nie widzę. Choć spotkałem się z nimi w Krispinowie gdzie spędziliśmy z rodziną kilka nocy pod namiotem. Tam rosły dwa krzewy. Jednak w tamtym czasie nie były one dojrzałe i nie mogłem delektować się ich smakiem. Obok mojego bloku, pierwszego od ulicy Górnickiego, znajdowały się budynki telekomunikacji polskiej. Przy ogrodzeniu rosły drzewa czereśni i wiśni. Czerpaliśmy wiadrami z ich dobrodziejstw. Aż jakiś inteligent wyciął te drzewa. Jeszcze jednym miejscem gdzie mogliśmy zjeść słodkie owoce, była ul. Krasickiego, wzdłuż której rosły drzewa Morwy białej. Obecnie owoce tej rośliny uznane są za SUPER FOOD i są strasznie drogie. Ja i wielu innych, jedliśmy je w nieograniczonej ilości, prosto z drzewa, a nawet z ulicy. Czy owoce były myte? Raczej nie! Tak tworzyła się odporność mojego organizmu.
Kiedyś
było wszystkiego mniej, a jakby więcej !!!
Nigdy nie miałem psa. Miałem chomiki, myszki, no i brata. Nie obraź się, taki żart. Brat jest starszy ode mnie o sześć lat, zrobił bym dla niego bardzo dużo. Zawsze mu pomogę jeżeli będzie tego potrzebował, bo bardzo go kocham. Możliwe, że by mnie nie było, gdyż przede mną urodził się jeszcze jeden brat, który niestety zmarł po porodzie. W następnej kolejności pojawiłem się ja. Wracając do psa. Nigdy go nie miałem, lecz na osiedlu mieszkał, nazwijmy go pies przybłęda, na którego wszyscy wołali Alik. Każdy na osiedlu dokarmiał go, a spał on u mnie w klatce, przeważnie na mojej wycieraczce. Nie mieliśmy za dużego mieszkania dla tego też nie mogliśmy go przygarnąć. Może gdybym nie miał brata :D. Pies ten pewnego dnia stoczył bójkę z innym psem , którą niestety przegrał. W wyniku czego zdechł L. Płakałem za nim wiele razy. Alik często gryzł się z innymi psami, które przychodziły na nasze osiedle, zawsze dumnie wygrywał na tym terytorium, nie wpuszczając obcych psów. Pamiętam gdy zagryzł dużego boksera. Lecz tego jednego razu przegrał. Do dziś myślę o psie, chciałbym mieć Border Collie, gdyż pies ten jest bardzo mądry. Podobny jest on sierścią i umaszczeniem do Alika. Pisząc tą treść, teraz to sobie uświadomiłem. Wracając do Brata. Jako starszy brat nie lubił przygarniać mnie pod swoje skrzydła, byłem kulą u jego nogi , ograniczającą jego swobodę. Lecz dzięki niemu moje dzieciństwo było naprawdę ciekawe. Poznałem całe miasto, wędrując u jego boku. Pamiętam jak poszliśmy na drugi koniec miasta, na ulicę Kolbego do Peweksu. Pamiętam, jak wtedy kupiłem sobie ?resoraka?, zabawkowy samochód. Pamiętam że był to czerwony Pontiak Transam, z podnoszoną maską. Gust muzyczny, to mój brat zakorzenił u mnie nurt muzyczny, z którym kroczę przez moje życie. Za młodu słuchaliśmy Grunge?u , obecnie nadal go lubię. Brat grywał na wielu instrumentach, gitary, perkusja, udzielał się wokalnie. Czasy były bardzo ciekawe, wraz z kolegami mieli próby w naszym garażu w okolicy zakładów chemicznych. Pamiętam bardzo dobrze jak zabrał mnie na koncert do Poręby Wielkiej, do domu ludowego. Był to koncert kapel rokowo-punkowych. Byłem w tedy bardzo młody, nocowaliśmy po koncercie u jego znajomej, na ul. Budowlanych. Może w dalszej treści opiszę szerzej to wspomnienie. Teraz napisze tylko, że mój brat Tomek, miał straszne problemy przez to, że nie wróciliśmy do domu na noc. Głównie z racji mojego wieku. Wtedy poznałem wielu ludzi, i moją obecną partnerkę, Matkę mojej córeczki. Dzięki Ci za to.
Wracając do rowerów. Dzięki mojemu bratu, miałem wiele rowerów. Brak jego talentu do tego sportu, był przyczyną tego, że każdy rower przeznaczony dla niego, eksploatowałem ja J. Dzięki Brat. Kolejny po pomarańczowej 16? był Pelikan. Składak również na kołach 16?. Nie pamiętam dokładnie , był biały lub niebieski. Na pewno miał bagażnik. Jeździłem na nim jak na harleyu, siedząc na bagażniku z wyciągniętymi wysoko i daleko do kierownicy rękami. Następny był czerwony rower na kołach 20?. Górna rura ramy była zaokrąglona. Obecnie produkowane są podobne rowery typu Cruiser . Jednak tamten rower był bardziej zwarty, jak BMX. Pierwszy kupiony stricte dla mnie rower dostałem na komunię. Był to biało czerwony BMX firmy Romet. Oj dał on mi wiele radości, sińców i otarć. Jak widzicie mimowolnie, mój brat dał mi bardzo wiele, za co bardzo serdecznie mu dziękuję.
Oczywiście
moje dzieciństwo nie było usłane różami. Jak każde dziecko spotykałem się z
różnymi rozczarowaniami. Jednak jako osoba niepełnosprawna, w moim dzieciństwie
pojawiały się dodatkowe nieprzyjemności, wynikające z mojego stanu zdrowi. Ze
względu na niepełnosprawność, nie wszystkie zabawy i gry były dla mnie
dostępne. Choć za wszelką cenę próbowałem uczestniczyć we wszystkich
czynnościach moich rówieśników, kolegów i koleżanek. W ten sposób poznałem smak
goryczy i uczycie bezradności i wiele innych. Wartość mojej osoby w samoocenie
zaczęła spadać. Wielokrotnie odczułem chamstwo i brak tolerancji ze strony
innych ludzi, rówieśników i starszych nastolatków. Nie obyło się bez docinek, przezwisk, i wyśmiewania mojej
osoby na tle mojej niepełnosprawności. Dlatego bardzo nie toleruje złego
zachowania dzieci wobec dzieci. Ludzie wokół mnie, często uspokajają mnie,
mówiąc ?daj spokój , to są tylko dzieci?. Świat dzieci jest nieświadomie
brutalny, i potrafi pozostawić blizny na duszy, do końca życia. Ja przez wiele
nieprzyjemności, z którymi się spotkałem w moim życiu, stałem się troszkę
zgorzkniałą osobą. Bywam nieprzyjemny, choć staram się z tym walczyć. W dużej
mierze winę ponosi moja niepełnosprawność, i reakcje ludzi w stosunku do niej.
Na pewno napiszę w dalszej części mojej historii o tym, bardziej szczegółowo,
gdyż całe życie spotykam się z niesprawiedliwością tego świata. Nie myślcie, że
się użalam, po prostu chce przedstawić swoją postać jak najdokładniej potrafię.
Ci którzy mnie znają , lub mieli ze mną styczność, tę przyjemną lub mniej
przyjemną, może dzięki temu zrozumieją, czemu jestem taki a nie inny.
Była też przeprowadzka, w której cały czas był rower, byli też inni ludzie i inne doświadczenia. Ale o tym w dalszej części.